STRONA 69 |
|
Czy daremną mam nadzieję i próżnymi modłami zasypuję bogów, tobą zaś zajmie się kto inny? Błagam, niech się zamienię w kamień lub skałę narażoną na wiatry, zanim wieść taka zrani me uszy. Niech sobie zazdrosny los krzyżuje me plany jak tylko chce, oby tylko nie prześladował mnie za twoją zgodą. Ta nadzieja łagodzi troski i gorycz mego życia, a gdy zostanie mi ona odebrana, zostanie mi odebrane również życie. Jeden gromadzi bogactwa i śpi na stosie złota, drugi zdobywa wielkość dzięki zasłużonym godnościom. Inny święci triumfy, pokonawszy wroga, jeszcze inny polega na sile swej wymowy1. Wzgardziłem tym wszystkim, o moje życie, położywszy nadzieję w miłości, ty jedyna jesteś mym bogactwem, chwałą, zaszczytem2. Wiele jest wprawdzie rzeczy, których trzeba się lękać w nieszczęśliwej miłości, ale nawet jeśli nie boimy się niczego, samo czekanie jest uciążliwe. My, kochankowie, nie szacujemy roku według biegu Słońca, ani malowanego na orbicie niebieskiej Zodiaku. Godzina jest jak rok; nic więc dziwnego, że kochankowie bledną i przedwcześnie siwieją. Lecz ty, która jako jedyna możesz ulżyć mym cierpieniom, nie niszcz mnie, dziewczyno, tak długim zwlekaniem. Niech mi zazdroszczą, niech nawet pękną niegodziwcy; jeśli ty jedna mi sprzyjasz, dobrze moje sprawy stoją. Tylko sama sprzyjaj; próżno walczyć z Amorem! Gdy on chce, by coś się dokonało. nie pozostanie to niedokonane. |
STRONA 70 |
Piękny Zariadres rozgorzał miłością do ślicznej Odatis3, którą zobaczył jedynie we śnie, jako chłopiec. Także Odatis zapałała uczuciem do pięknego Zariadresa, którego również widziała jedynie we śnie. Rozgorzeli wzajemnym żarem, a choć byli rozłączeni co do miejsca, Amor jednoczył ich dusze. Oboje byli królewskiego rodu; królewicz oświadczył się o rękę królewny, ona zaś była jedyną córką troskliwego ojca. To była przeszkoda: ojciec nie zgadzał się na poślubienie3 cudzoziemca, nie mogąc znieść rozłąki ze swą córką. Starał się więc wziąć za zięcia kogoś z bliska, kto mógłby zawsze być u boku teścia. Spodziewał się, że taka będzie też wola córki, nie wiedząc, że ona potajemnie opłakuje los odrzuconego młodzieńca. Natychmiast każe przygotować w pałacu ucztę, wydobyć kobierce i wysadzane klejnotami naczynia. Sprasza książąt, kwiat całego królestwa. „Dzisiaj – powiada – będzie ślub naszej córki. Zatem zasiądźcie z radością i weselem na ozdobnych łożach!”, ani słowa nie mówi jednak o swoim zięciu. Także panna nie zna oblubieńca; nieszczęsna, z płaczem czesze włosy, z płaczem przywdziewa uroczyste szaty. Tymczasem na stołach piętrzą się półmiski i puchary, A lutnia z kości słoniowej nuci wytworną pieśń. Gdy zaś zaspokojono pierwszy głód i chęć jedzenia, zawołano narzeczoną i druhny. |
STRONA 71 |
Panna zadrżała i pobladła bardziej niż złoto5, chłonąc zalęknionymi uszyma polecenia ojca. “Wstań i ochoczo okaż ojcu posłuszeństwo – nie jest on z żelaza, by miał cię zaślubić mężowi, w którym nie masz upodobania”. Ta wstaje i idzie powolnym krokiem, A potem wstydliwie zatrzymuje się przed nieznajomymi mężczyznami. Jaśnieje, jak gwiazda zaranna6, zwiastująca wędrujące Słońce7, gdy pojawia się we wschodnich krainach. Powstają książęta, dziwując się dostojnej piękności. Wówczas król, objąwszy córkę, tak rzecze: „Córko, to jest twoja uczta weselna8, dlatego to, co mówię, weź sobie do serca. Jest tu kwiat młodzieńców, chluba naszego królestwa; oszacuj ich , córko, swymi oczami oraz umysłem. Potem weź puchar pieniący się darem Bachusa i wybieraj. Ten, któremu go podasz, będzie twym mężem”. Tak rzekł ojciec. Ona bezsilnie toczy wokół pełnym boleści wzrokiem, całym sercem oddana swemu Zariadresowi, do którego posłała wcześniej potajemnie wiernego sługę, aby go powiadomił o strasznym nieszczęściu. Młodzieniec nieświadom rzeczy przebywał ze swym wojskiem nad Donem9, gdy dowiedział się o smutnym postanowieniu surowego starca. Natychmiast zaprzęga rącze konie do wozu i sam gorliwie Popędza je batem i okrzykami. Rumaki pędzą szybciej niż bystra rzeka, za kołami niesie się jasny tuman kurzu. |
STRONA 72 |
Zaszło już słońce i okryło rumianą zorzą skraj nieba, Już zmierzch wieczoru popędza okryte ciemnością konie. Oto już królewicz staje u bram pożądanego pałacu i wchodzi do nieznanych sobie królewskich przybytków. Komnaty jaśnieją blaskiem, ogień odpędza mroki nocy, wspaniała rezydencja rozbrzmiewa rozmowami mężów. Kielich za kielichem bez przerwy się opróżnia, to w złotych, to w jaśniejących srebrem naczyniach bóg [wina] płynie obficie. Rosną nadzieje młodzieńców; w modlitwach przyzywa się Wenerę10, oraz królewską Junonę, mającą pieczę nad małżeńskimi łożami. Przy balustradzie, roniąc rzęsiste łzy, stała zatroskana panna, opieszałą ręką mieszająca smutne wino. Gdy kochanek rozpoznał twarz ujrzaną we śnie, stanął jak najbliżej przed dziewczyną. „Porzuć obawy, Odatis -- powiada – to ja, twój Zariadres”. Ta podniosła głowę na jego głos. Widząc pięknego młodzieńca, o takich samych rysach twarzy, jak obraz, który pojawiał jej się nocą, uradowała się z całej duszy i podała mu złoty kielich, pozwalając mu z wielką ochotą, by ją porwał. Podczas gdy ojciec wyczekiwał, a słudzy lękali się powiedzieć, Już uniosłyście porywacza, prędkie rumaki!
przekład: Elwira Buszewicz
Elegia III.
Czy kiedyś dla mnie przyjdzie dzień ten błogi, Gdy, piękna panno, przytulisz się do mnie? Może się łudzę, darmo bogów błagam, Tobą zaś wkrótce zajmie się ktoś inny? Niech w głaz się zmienię lub w skałę na wietrze, Nim wieść takowa zrani uszy moje! Niech los zawistny jak chce mi przeszkadza, Byle nie gnębił mnie za twoją zgodą. Taką nadzieją gorycz życia słodzę, Jej pozbawiony – bez życia zostanę. Ktoś skarb gromadzi, śpi na stosie złota, Ktoś drugi wielkie zdobywa godności. Inny zwycięża wroga, tryumf święci, Inny zaś liczy na swój dar wymowy. Wszystkim tym, miła, gardzę. Ufam w miłość, Tyś mi bogactwem, zaszczytem i chlubą. Jednak w miłości lęk to rzecz konieczna, A gdy nie boisz się, dręczy czekanie. Dla nas, kochanków, rok to nie cykl Słońca, Albo Zodiaku na orbicie nieba; Rokiem być może godzina. Dlatego Kto kocha, blednie, przedwcześnie siwieje. Skoro ty jedna możesz mąk mi ująć, Nie gub mnie długim, dziewczyno, zwlekaniem. Niech zazdrośnicy z nienawiści pękną, Gdy ty mi sprzyjasz, mogę spać spokojnie, Sprzyjaj więc. Próżno z Amorem wojować, Czego on zechce, to się spełnić musi. Piękny Zariadres śliczną umiłował Odatis, chociaż ze snów znał ją tylko. I Zariadresa pięknego kochała Odatis, choć go tylko ze snów znała. Płonęli żarem wzajemnej miłości, Bo na odległość Amor złączył dusze. Królewicz prosił o rękę królewny, Jedynej córki troskliwego ojca. I tu przeszkoda: ojciec znieść nie może Rozłąki z córką, nie chce cudzoziemca. Chciałby mieć raczej zięcia tutejszego, Który u boku teścia zawsze będzie. Myślał, że córce też na tym zależy, Nieświadom, że jej żal odrzuconego. Natychmiast każe ucztę przygotować, Wyjąć kobierce i drogą zastawę. Zaprasza książąt, istny kwiat królestwa I rzecze: „Dzisiaj ślub mej córki będzie, Z radością miejsca za stołem zajmijcie”. O zięciu swoim nic jednak nie mówi. Panna też jeszcze go nie zna. Ze łzami Włosy układa, strojną suknię wdziewa. Na stołach piętrzą się półmiski, czary, A świetnej lutni świetna pieśń wtóruje. Gdy jsię już goście co nieco najedli, Po narzeczoną i druhny posłano. Panna pobladła straszliwie, zadrżała, I z lękiem słucha ojcowskich rozkazów. „Wstań, czyń co każę. Nie jestem z żelaza, Nie dam cię komuś, kto ci jest niemiły”. Ta wstaje, idzie nieśmiało, powoli, Wreszcie przed gronem obcych mężów staje. Błyszczy jak gwiazda zaranna, co świeci Na wschodnim niebie zanim wzejdzie słońce. Wstają wielmoże, pięknością zdumieni. Król zaś uścisnął córkę i powiada: „Córko, ta uczta święci twoje gody, Więc moje słowa weź sobie do serca. Masz tu młodzieńców kwiat, królestwa chlubę, Oceń ich dobrze i okiem, i sercem. Potem weź kielich napełniony winem; Komu go podasz, ten twym będzie mężem.” Rzekł ojciec. Córka z bólem się rozgląda, Tylko o swoim myśląc Zariadresie. Posłała już doń posłańca w sekrecie By wiedział, jakie zagraża nieszczęście. Młodzieniec z wojskiem swoim stał nad Donem, Gdy poznał starca srogiego zamiary. Natychmiast rącze zaprząc każe konie, Biczem i słowem jeszcze je pogania. Pędzą rumaki jak wezbrana rzeka, Szara kurzawa spod kół się unosi. Słońce już zaszło, zorza niebo krasi, Już czarne konie pomykają w mroku. Wreszcie młodzieniec przybył do pałacu I po nieznanej chodzi rezydencji. Światło zalewa komnaty, mrok pierzcha, W pałacu gwarne brzmią wokół rozmowy. Wino się leje bez przerwy, a Bachus Iskrzy się w złotych i srebrnych pucharach. Pełni nadziei młodzieńcy wzywają Wenus i Juno, małżeństw opiekunkę. A na balkonie smutna panna stoi, Łzy roni, wino mieszając nieśpiesznie. Kochanek poznał twarz widzianą we śnie I jak najbliżej panny stanął zaraz. „Nie bój się – mówi – To ja, twój Zariadres”. Ona na głos ten twarz w górę uniosła. Widzi oblicze pięknego młodzieńca, To samo, które oglądała we śnie. Uradowana, puchar mu podaje I porwać mu się pozwala z ochotą. Ojciec wciąż czeka, oniemieli słudzy ; Koń uniósł zdobycz… Szukaj wiatru w polu.
przekład: Elwira Buszewicz
|
STRONA 73 |