Elegia XI.
Jeśli moja Talia1 wyda ci się, jako miłośnikowi miasta, wieśniacza, Stanisławie2 – to przecież ze wsi przybywa3. A niemal zawróciła ona już u bram, gdy osłupiała na widok niezwykłych rzeczy. W popychającym się nawzajem tłumie raz to kroczyli piesi, raz to jechał rycerz w zbroi. Skrzypiały piły rzemieślników i huczały kowadła4, jakby sycylijska Etna5 wytapiała groty dla Jowisza. Zobaczywszy to, moja Muza, która nic takiego wśród pól dotąd nie widziała, stanęła zdumiona u bram. Dopiero gdy zapaliły się pierwsze światła i tłum się rozproszył, ledwo odważyła się wejść do miasta. Takiej więc Rzeczniczce, jako stary towarzysz, pozdrowić cię każę, o ile masz, Stanisławie, nieco czasu. A jeśli to niemożliwe z powodu zajęć na pracochłonnym dworze i jeśli nie można się z tobą przywitać, to można cię chociaż pożegnać. A może nie w porę żartuję, a u ciebie jakiś Mojżesz6 dotąd czuwa przy zamkniętych drzwiach, mając ci wsączyć w tajemnicy coś do ucha. A może powiesz, że masz uszy na dłoniach? Jeśli chodzi o mnie, to po przeczytaniu sześciu wersów |
STRONA 90 |
Będziesz znał wszystkie przyczyny, dla których posłałem do ciebie mą Talię. Płonący z miłości młodzieniec, któremu dziewczyna kazała czekać z wizytą na swe przyjście, pragnie, by jak najprędzej zaszło jasne słońce7 i mniema, że tylko ono przeszkadza spełnieniu jego pragnień. Tymczasem roi sobie mrzonki w biały dzień a jego nadzieje z trudem mieszczą mu się w głowie. Już zaszło słońce, już świeci gwiazda wieczorna8 i czarne Rumaki nocy powstają na Zachodzie. A dziewczyny nie ma; gdy na lada podmuch wiatru zaskrzypią wrota, on sądzi, że to jego pani przybywa. Już wszystkie lasy i srogie morza śpią, Już oczy ludzi głęboki sen opanował. On jeden czuwa, łatwowierna nadzieja odpędza sen Ale też sama słabnie pod wpływem tajonego strachu. Podobnie -- aby cię już dłużej nie nudzić -- jest ze mną, i tak się niepokoję, licząc na twoje, Stanisławie, obietnice. Wybadaj usposobienie króla i jego ukryte sądy; da mi on wiele, jeśli szybko odmówi.
przekład: Elwira Buszewicz
Elegia XI.
Zwiesz, miłośniku miasta, Stanisławie Wieśniaczką moją Muzę? Ze wsi przyszła. Zresztą o mało spod bram nie uciekła, Bo na niezwykły widok osłupiała. Tłum depcze sobie nawzajem po piętach, Tu piesi, a tam konno rycerz w zbroi. Piły zgrzytają a kowadła huczą Jakby pioruny wykuwała Etna. Widząc to Muza ma w bramie stanęła Bo na wsi nic takiego nie widziała. A gdy mrok zapadł i tłum się rozproszył, Ledwo do miasta wejść się odważyła. Jako druh stary kazałem jej ciebie Pozdrowić, gdybyś miał choć trochę czasu. A gdy wśród zajęć i kłopotów dworu, Nie chcesz pozdrowień, „Bądź zdrów!” niech ci powie. Lecz może ja tu żarty sobie stroję, A jakiś Mojżesz u drzwi twoich sterczy, By coś powierzyć twym uszom w sekrecie. A może trzeba do rąk twych przemawiać? Gdy z mego listu sześć przeczytasz wersów, Dowiesz się, czemu ślę ci Muzę moją. Młodzian płonący z miłości, któremu Dziewczyna powie, że przyjdzie o zmroku, Pragnie, by słońce jak najprędzej zaszło, Sądząc, że ono tylko jest przeszkodą. Tymczasem snuje w biały dzień fantazje, Nadzieje ledwo mieszczą mu się w głowie. Słońce zachodzi, Hesperus już świeci, Czarny koń nocy od zachodu rusza, Dziewczyny nie ma. Lada powiew skrzypnie Drzwiami, już młodzian myśli: „Pani idzie!”. Już wszystkie lasy śpią i srogie morza, Już ludziom oczy zamknął sen głęboki. Tylko on czuwa, nadzieja sen płoszy, Choć sama słabnie od tajonych obaw. Tak jest – wprost powiem – ze mną. Tak się dręczę, Twoich obietnic, Stanisławie, pomny. Wybadaj króla, dowiedz się, co myśli; Da mi niemało, gdy zaraz odmówi. przekład: Elwira Buszewicz
|
STRONA 91 |