PRZEKŁAD

Andreae Patricio  >  strony 1 -  1


left
 

 

Andrzejowi Patrycemu1

 

Gdy często me westchnienia

i skargi na szkodliwe

strzały niecnego Kupidyna

łaskawa słyszała Afrodyta,

poruszona moim losem

jęła napominać syna,

by nie chciał się zdawać

tak srogim, o dzikim sercu,

co to nigdy łzami, gęstymi

westchnieniami kochanków

czy smutnymi żalami

ułagodzić ni wzruszyć

się nie da; a nadto, jako

syn najwyższego rodu,

prawy potomek Jowisza,

za wzór brać i naśladować

powinien innych

bogów łagodność.

I choć go Cyterejka2

tak z powagą poucza,

ni słowo do uszu

zuchwalca nie doszło,           

lecz siedząc pośród kamieni

nadmorskich chłopak

na osełce zdradliwe strzały

ostrzył3, i zdał mi się

grozić rozżalonemu.

Znieść tego nie mogąc,

gniewna Cypryda4 za skrzydła

łapie i na ziemię chłopca

obala, ręce, nogi

wiąże i spętanego

mi oddaje, chcąc bym

mu karę wymierzył

za mą krzywdę.

Sama, w rydwan wsiadłszy

zaprzężony w białe łabędzie,

zaraz na pola szczęśliwe

drogiego Cypru5 podąża.

Taki to jeniec ze mną

pozostał, lecz sam nie wiedziałem,

co z tym zbrodniarzem począć:

być dlań okrutnym,

choćbym i chciał –

a na to zasłużył aż nadto,

nie mogę. Zna on skargi,

które mnie zmiękczą, zna prośby,

które nie tylko mnie ułagodzić,

ale zniewolić mogą zupełnie;

czy to szyję niby przypadkiem

miłymi ramionami obejmie,

czy to ślicznymi ustami

chłopiec mnie ucałuje.

Taki uścisk powstrzymałby

groźne burze morskie,

takie pocałunki wonne

piorun wzburzonemu

wyrwałyby gromowładcy.

I tak, gdy już sądziłem

żem go złapał – on nade mną

jak chce, tak panuje!

I tak, ów ogień okrutny,

który i z dala mnie palił,

dopuszczony zbyt blisko,

zajął me trzewia

i wnętrze mi spopiela.

 

przeł. Grażyna Urban-Godziek

 

STRONA 1

Oryginalny skan

Transkrypcja