abym kiedykolwiek do miejsca tego powrócił.
Żegnajcie domy cudownej struktury,
chaty z piecami, które w swej zagrodzie
tysiącu bydląt schronienie dajecie.
Dziewczyny, chłopcy, cielęta i woły pospołu:
takie gospodarstwo wiek złoty przypomina,
którego tak żałowały minione czasy.
Cokolwiek mi mówiono o waszych nieokrzesanych obyczajach,
o waszych strojach, waszych nędznych miastach,
o waszych lekkomyślnych duszach,
dumni Sarmaci, nie chciałem w to wierzyć,
ani nie pomyślałbym, że możecie tyle wypić –
czyż uwierzyłbym, gdybym tam nie był?
Lud barbarzyński, dufny i niestały,
chełpliwy, gadatliwy, skłonny do pustosłowia;
dzień i noc przy piecu zamknięty,
jedyną radość czerpie z zabawy szklenicą,
chrapie przy stole lub na ziemi zasypia,
a potem niczym Mars chce być sławiony.
To nie wasze kopie wydrążone,
wilcze futra, wasze przedziwne zbroje
z rozpostartymi piórami i skrzydłami,
wasze mięsiste ramiona i przerażające rysy,
ciężcy Polacy, czynią was niezwyciężonymi,
tylko bieda was broni!
Gdyby wasza ziemia była lepiej uprawiona,
powietrze łagodniejsze, gdyby była napojona
przejrzystymi strumieniami, bogata w zasobne miasta,
towary, głębokie rzeki;
gdyby miała wina, porty, kopalnie,
nie bylibyście tak długo niezwyciężeni.
Ottomanowie o zuchwałej duszy
wolą Cypr albo piękną Kandię
od waszych pustyń prawie zawsze zamarzniętych.
A Niemiec, który wojen szuka,
wami gardząc do flamandzkiej ziemi podąża,
gdzie jego trudy lepszą znajdują zapłatę.
Dziewięć długich miesięcy, aby panu memu się podobać,
wielkiemu Henrykowi, którego Niebo powołało do życia
jako piękną gwiazdę świecącą ludzkości,
dla tej pustyni Francję porzuciłem,
trawiąc tam moją nieszczęsną zranioną duszę,
za jedyną pociechę mając jego widok.
Niech niebo sprawi, aby ten zacny książę
stał się niebawem królem jakiejś innej prowincji
zasobnej w ludzi, miasta i mienie:
niech dnia pewnego włada cesarstwem
i niech ja nigdy więcej tam nie wrócę,
chociaż me serce płonie, by go zobaczyć.
przeł. Barbara Marczuk-Szwed
Philippe Desportes
ŻEGNAJ POLSKO
Żegnam cię, Polsko, pustynna równino,
Przykryta śniegiem, skuta wiecznym lodem,
Żegnam cię kraju żegnaniem na wieki.
Twe niebo, obyczaje tak mi dokuczyły,
Że choćby cały świat był mi niemiły
Nie przywiódłby mnie tutaj żaden trakt daleki.
Żegnajcie chaty z piecem cudnie budowane,
Co w swej zagrodzie schronienie dajecie
Gromadzie bydląt razem pomieszanych:
Córki między woły, synkowie z cielęty
Tak jakby wrócił złoty wiek zaklęty
Od starożytnych nieodżałowany.
Chociażem słyszał, żeście gburowaci,
Dziwnie odziani, licho mieszkający,
Jednako hardzi jak i lekkomyślni,
Wiarym nie dawał; ani że Sarmaci
Tyle pić mogą, nigdy bym nie pojął,
Gdybym na własne oczy nie zobaczył.
Lud barbarzyński, dufny i niestały,
Chełpliwy, gadatliwy pustobrzmiącym słowem,
Dzień, noc, w duchocie swej izby zamkniony;
Za całą radość szklenicę obali,
Chrapie na stole lub na ziem się wali,
A potem jako Mars chce być sławiony.
Nie bronią was ani kopije drążone,
Ani wilcze futra, zbroje udziwnione,
Co piórem albo skrzydłem rozpostartym straszą.
Wasze silne ramiona, rysy przeraźliwe
Nie one odpędzają wrogi niegodziwe.
Grube Polaki – tylko bieda bronią waszą.
Gdyby wasza ziemia lepszy plon rodziła,
Powietrze było miłe, gdyby ją poiła
Woda czystych strumieni, gdyby rzeki niosły
Towary i bogactwa ku miastom zasobnym.
Gdybyście mieli kruszce, porty, wina,
Na pewno by wam wrogów dała zła godzina.
Ottoman straszny o zuchwałej duszy
O Cypr się bije lub o Kandię piękną,
A nie o waszą pustynię zziębniętą.
Niemiec, co zawsze z ochotą wojuje,
Wami gardząc, ku Flamandom się kieruje,
Gdzie jego trudy lepiej opłacone będą.
Dziewięć miesięcy, służąc panu memu,
Wielkiemu Henrykowi na świat wzbudzonemu
Przez Niebo jako gwiazda co świeci ludzkości,
Dla tej dzikiej pustyni Francję porzuciłem;
Mą biedną, obolałą duszę tam strawiłem
Pociechę czerpiąc tylko z jego obecności.
Niech niebo sprawi, by mój zacny książę
Na tronie zasiadł w innej świata stronie
Zasobnej w ludzi, dobra, piękne miasta,
Niech dnia pewnego cesarzem zostanie,
A moja noga w Polsce nie postanie
Choć serce płonie, by do króla wracać.
przeł. Barbara Marczuk-Szwed