PRZEKŁAD

Elegiarum libri IV >  Liber III >  Elegia XVI >  strony 99 -  103


Elegia XV  left left right  Elegia XVII
 

 

 

 

 

 

 

Elegia XVI.


STRONA 99

Oryginalny skan

Transkrypcja

Przybywam do was jako zwiastun, słuchajcie, dziewczęta!

Nie wiem, czy mówię rzeczy miłe, czy niemiłe, ale prawdziwe.

Przynoszę wieści tak prawdziwe i pewne, jak na pewno wiem że żyję,

jak noc jest czarna, a dzień jasny.

Ozdoba młodzieńców, ów doświadczony człowiek o wielkiej wiedzy,

Potężny piórem i nie mniej możny w mowie,

Dudycz1, orator królewski2, wasza nadzieja i troska,

Oddał swój kark w srogie jarzmo małżeństwa.

Jedna nagle wzięła to, czego życzyło sobie wiele z was,

a wasze modlitwy przeminęły z gwałtownymi powiewami Nota3.

Taka to wiara? Gdzie bogowie? Myślicie, że bogowie pamiętają,

Że  poszkodowany na umyśle kochanek coś tam przysiągł?

Wyrzućcie z umysłu daremną troskę, tak będzie lepiej,

Przecież sama Wenus wystarczy, by ją podsycać.

Ciebie zaś, dzielna i szlachetna panno4, czeka nieśmiertelna sława, --

Ty jedna okazałaś się godna swego Dudycza.         

Nie mogły go zdobyć włoskie dziewczęta,

ani szczep znad Renu, ani żadne plemię znad Rodanu.

Ty zdołałaś, najpiękniejsza, zrodzona pod podwójną Niedźwiedzicą5,

nie mniej jaśniejąca prawością niż śnieżnobiałym obliczem.

Dla ciebie wzgardził nawet bogactwem i wspaniałą infułą6,

aż nadto bogaty tym, że będzie mógł się cieszyć twą miłością.

Ona to jest owym lotosem, po skosztowaniu którego

niknie w duszy słodka myśl o rodzicach i ojczyźnie7.

Skąd wziął się w umysłach ludzkich ten żar? Czy może

prawdą jest to, co opowiada pewna stara baśń8?

STRONA 100

Oryginalny skan

Transkrypcja

Każdy z nas mianowicie niesłusznie jest zwany człowiekiem,

bo to,  co teraz powszechnie człowiekiem się nazywa,

jest tylko połówką człowieka, jeśli dawne wieki

wziąć pod uwagę, kiedy to powstał pierwszy człowiek.

Nie wiedział  jeszcze wtedy co to miłość, nie znał darów Wenery,

lecz według zwyczaju, który przetrwał u roślin i drzew,

bez zespolenia, bez nocnych rozkoszy,

wydawał na świat określone potomstwo swego rodzaju.

Mieli oni po dwie twarze osadzone na jednej szyi,

widząc równie dobrze to, co mają za sobą, jak to, co przed sobą.

Mieli też po cztery ręce, i tyleż nóg

zdolnych dorównać biegowi jeleni.

Ciała ich były potężne, tężyzna fizyczna -- ogromna,

natura dzika, lekceważąca bogów.

Nadęci pychą, obyczajem dawnych Gigantów9,

wypowiedzieli wojnę bogom, mieszkańcom niebios.

Naradzają się bogowie, nie chcieli bowiem

by cały rodzaj ludzki zginął wskutek nagłej plagi,

Ale w jaki sposób należy poskromić dzikie plemię,

tego nie mogli między sobą ustalić.

Gdy się tym zajmowali, ojciec bogów i ludzi,

Jowisz, tak do nich swymi świętymi usty przemówił:

„Chcę, byście się uspokoili, mam bowiem nadzieję,

że znalazłem sposób na uregulowanie tej sprawy

Uczynię tak, że ludzie przeżyją, ale nie będą odtąd

wszczynać żadnych wojen zgubnych dla bogów.

STRONA 101

Oryginalny skan

Transkrypcja

Sił, w które dufając ośmielają się z nami rywalizować,

ujmę im i podzielę każdego  z nich na dwie części”.

Tak rzecze i wypuszcza z wyniosłego Olimpu sen,

któremu nakazuje uśpić ciała wszystkich ludzi.

Ten chwyta różdżkę ociekającą wodą letejską10

i skrapia usypiającym deszczem każdą głowę.

Zaraz bezwład ogarnia śmiertelne członki,

a gnuśny sen ujarzmia broniące się powieki.

Wówczas jak snopy, ścięte zakrzywionym sierpem,

leżą na zżętym polu w żarze słońca,

tak też, owładnięci letejskim snem11,

leżeli rozrzuceni po polach mężowie.

Tymczasem Jowisz, w towarzystwie samego tylko Apollina,

Zlatuje przez powietrzne przestwory na ziemię

I zmorzonych snem, jak się nadarzy, mieczem

przez środek tułowia, przez środek głowy

poprowadzonym, tnie  na dwie części, tak jak jajko

albo też śliski grzbiet makreli zwykło się przekrawać,

Apollinowi zaś każe starannie zaleczyć ranę,

A ten bardzo chętnie wykonuje rozkazy ojca

i  naciągając skórę łączy jej końce,

kształtuje głowy, wyrównuje szorstkie plecy.

Uczyniwszy to, wracają do niebieskich przybytków,

a cała rada bogów powstaje przed powracającym Jowiszem.

Gdy zaś sen opuścił ciała śmiertelnych,

Wszyscy spostrzegli, że zmniejszyli się o połowę;

STRONA 102

Oryginalny skan

Transkrypcja

Schodzą się parami, pragnąc się znów zjednoczyć,

Obejmują się wzajemnie rękoma za szyję.

I tak, pozbawieni snu i żywności, słabli,

dopóki łaskawa Wenus nie udzieliła wyczerpanym pomocy

dodając do tych uciążliwych trosk jakiejś niepojętej słodyczy,

i rekompensując dawne straty nową korzyścią.

I tak zrodziła się miłość, lekarstwo na srogie ciosy,

A każdy wciąż stara się uczynić z dwojga jedność.

Jak bowiem powiedziano, człowiekowi brak drugiej połówki,

wszelako każdy uważa, że powinien jej sobie poszukać.

A ponieważ właśnie tobie, Dudyczu, to się spełniło,

nie jesteś już połówką, lecz raczej w pełni człowiekiem;

Gratuluję ci twego szczęścia i niech ci się zawsze dobrze wiedzie –

Życzę ci tego w imię naszej przyjaźni.

 

przekład: Elwira Buszewicz

 

Elegia XVI.

 

Wieści wam niosę, słuchajcie, dziewczęta!

            Zła wieść, czy dobra, nie wiem – lecz prawdziwa.

Tak pewna, jak wiem na pewno, że żyję,

            Że dzień jest jasny i że noc jest czarna.

Chluba młodzieńców, ów biegły, uczony,

            O świetnym piórze i ustach wymownych

Dudycz, nadzieja wasza, mówca królów,

            Pod słodkie jarzmo małżeństwa kark poddał.

Wiele was tego chciało, jedna wzięła,

            Wasze modlitwy z wiatrem uleciały.

Gdzie wierność bogów? Nie sądźcie, że oni

            Pomną przysięgi szalonych kochanków.

Lepiej wyrzućcie próżną troskę z serca,

Bo sama Wenus dosyć jej dostarcza.

Ciebie zaś sława czeka, zacna panno,

            Tylko tyś godna swojego Dudycza.

Nie usidliły go włoskie dziewczęta,

            Ni córy Renu, ni plemię Rodanu.

Ty, rodem z kraju gwiezdnej Niedźwiedzicy,

            Wygrałaś; prawość twa równa piękności.

Dla ciebie wzgardził infułą, majątkiem,

            Za swe bogactwo uważa twą miłość.

Ta jest jak lotos – gdy się go skosztuje,

            O kraju ojców już się nie pamięta.

Skąd w sercach ludzkich wziął się taki ogień?

            Prawdę więc mówi opowieść prastara?

Każdy z nas mylnie człowiekiem jest zwany,

            Bo to, co zwiemy powszechnie człowiekiem,

Jest tylko jego połową, o ile

            Spojrzymy w przeszłość, w której człowiek powstał.

Nie znał miłości i darów Wenery,

            Lecz tak, jak drzewa i inne rośliny,

Bez obcowania, bez nocnych rozkoszy,

            Płodził potomstwo dla swego rodzaju.

Na jednym karku dwie posiadał twarze,

            Mógł więc zarazem w przód i w tył spoglądać;

Miał cztery ręce i nóg tyle samo,

            Zdolny był w biegu dorównać jeleniom.

Ludzie to byli ogromni i silni,

            Dzikiej natury, bogów mieli za nic.

Nadęci pychą jak niegdyś Giganci,

            Wojnę wydali bogom, władcom niebios.

Radzą bogowie, nie chcą bowiem ludzi

             Zgładzić od razu jedną nagłą plagą,

Ale jak plemię niesforne poskromić?

            Na to nie mogą uzgodnić sposobu.

Wtedy to ojciec ludzi oraz bogów,

            Jowisz,  kieruje  do nich święte słowa:

„Bądźcie spokojni, mam bowiem nadzieję,

            Że mam już sposób, jak ład zaprowadzić.

Sprawię, że ludzie przeżyją, lecz odtąd

            Żadną już wojną nie zagrożą bogom.

Sił, w które teraz dufają zuchwale,

            Ujmę im, dzieląc każdego na dwoje”.

To rzekłszy, Sen już z Olimpu wypuszcza,

            Któremu uśpić wszystkich każe ludzi.

Ten chwyta różdżkę i letejską wodą

            Każdą zraszając głowę, senność niesie.

Od razu bezwład śmiertelnych ogarnia,

            Gnuśny sen oczy, choć nie chcą, ujarzmia.

Jak snopy, ścięte zakrzywionym sierpem,

            Leżą w upale na skoszonym łanie,

Tak snem letejskim zmorzeni mężowie

            Na polach wówczas tu i tam leżeli.

Jowisz  zaś, wziąwszy tylko Apollina,

            Zleciał na ziemię przez powietrzny przestwór.

Wszystkich uśpionych, tak jak każdy leżał,

            Przez środek głowy, przez środek tułowia,

Rozpłatał mieczem na dwie części, jakby

            Jajko ktoś kroił albo grzbiet makreli.

Apollinowi każe leczyć rany,

            A ten z ochotą rozkaz ojca spełnia,

Skórę naciąga, łączy koniec z końcem,

            Głowy kształtuje i plecy wygładza.

Spełniwszy dzieło, do nieba wracają,

            Gdzie rada bogów przed Jowiszem wstaje.

Gdy zaś śmiertelni ze snu się ocknęli,

            Każdy zobaczył, że go pół zostało;

Więc znów parami łączyć się próbują,

            Wzajemnie sobie obejmując szyje.

Nie jedzą, nie śpią, siły tylko tracą,

            Aż wreszcie Wenus pomoc im przynosi

Dodając do tych udręk jakąś słodycz

            I dobrodziejstwem nagradzając straty.

Tak miłość, ból ten lecząca, powstała,

            Każdy pożąda zjednoczenia dwojga.

Brak człowiekowi tej drugiej połowy,

            Każdy więc sądzi, że winien jej szukać.

Tobie, Dudyczu, już się to udało,

            Jesteś człowiekiem w pełni, nie połówką.

Niechaj ci odtąd zawsze szczęście sprzyja,

            Tego ci życzę jako twój przyjaciel.

przekład: Elwira Buszewicz

 

STRONA 103

Oryginalny skan

Transkrypcja