Pogrążeniśmy byli (bo któż mógł się tego spodziewać?),
We śnie, że gdyście wśród nocy przeszli cichaczem przez mury
Całym zastępem, i wodze puściwszy, zbiegliście prędko,
Nikt z naszych o tym nie wiedział, a straż nie spostrzegła nawet.
Ja natomiast, mój Gallu, przyznać muszę, a może
Sam zaprzeczyć nie zdołasz, że wam tu dano gościnę
Godną i ludzi, i bogów. Wszędzie po miastach na wasze
Powitanie były uczty. Nie wstydził się wcale,
Uwieńczywszy skronie różnobarwnymi wieńcami,
Tańczyć przy zwykłej lutni Sarmata i winem nasiąkać,
Po to przecież, by tobie, Gallu, dać dowód szczerego
Serca, co nie zna fałszu; po to, byś zechciał z ufnością
Biesiadować wesoło, ugoszczony tak mile.
Ty zaś, gość barbarzyński, uciekinier niewdzięczny,
Bierzesz powinność za wadę, bryzgając winem nie tylko
Na mnie samego, lecz nawet na swoje wiersze, pijaku.
Jeśli zgrzeszyć mi było pisane (z pewnością w tym winę
Czuję, że niewdzięczników tak tu serdecznie przyjąłem),
Mam jednak za co niebu na długie wieki dziękować,
Że nam ten błąd zarzucono tu, nie na ziemi galijskiej,
Gdzie za wino wypite w nieco obfitszej ilości
Krwią trzeba płacić, a ucztę osławioną u króla
Życiem okupić. A jeśli ktoś zaśnie, nie trzeba go wcale
Budzić, lecz śnić on będzie sny swoje do samej śmierci,
Śmierć zaś poniesie okrutną, z góry zrzucony przez okno.
Zatem, gdybyś miał wybór, Gallu, czy wolałbyś w taki
Sposób skakać, czy może raczej, winem zmorzony,
Pod stołami się znaleźć, innym na pośmiewisko?
Skądżeś tak szybko zaś wiedzę o naszej biedzie zaczerpnął,