ELEGIA VI.
Nieszczęsny to był dzień, Lidio, gdy po raz pierwszy zjawiłaś się i przyciągnęłaś moje spojrzenie1. |
STRONA 50 |
To wtedy zaczęła się moja długa, bolesna droga, wtedy począłem, nieszczęsny, tracić własne serce. Biada! Czemu urzeczony twoją twarzą nie ujrzałem od razu twych obyczajów i charakteru! Ślepy Amor nie pozwolił, choć ślepy nie był wówczas, gdy wręczał palmę zwycięstwa tobie, wybranej z tysiąca innych, której sławiona uroda była wtedy na ustach wszystkich mężczyzn. Gdyby, Lidio, twa wierność dorównywała urodzie!2 Taka piękność zasługiwałaby na szlachetniejsze serce. Godna byłaby ta piękność iść w parze z większą stałością, niewzruszona wierność i niezachwiana miłość. Może i sławę zawdzięczasz, niegodziwa, moim staraniom, jeśli zechcesz przypomnieć sobie o mych służbach! Teraz zgoła zapomniałaś, lecz przyjdzie taki dzień, że stanę ci przed oczami ja i moja wierność. Przyjdzie ten dzień, i choć nosisz w piersi twarde żelazo, sprawi, że wbrew woli zapłaczesz. Ja zaś ucieknę od ciebie, zdrajczyni, przez mielizny Syrt3, choćby nie wiem jakim gniewem srożyło się morze, byle moje oczy nie oglądały znienawidzonych stron, niech wichry i burze rzucą mnie gdzie chcą! Tam na moje nieszczęście i twoje niegodziwe czyny będę się skarżyć falom i głuchemu morzu4, skarżyć się będę skałom – może skały poruszę, skoro nie zdołałem wzruszyć twojego serca, okrutna. |
STRONA 51 |
Wy zaś, wiatry eolskie, które wzburzacie odmęty5, pogrążcie mnie w morzu, gdybym postanowił powrócić!
przeł. Grzegorz Franczak
|
STRONA 52 |