ELEGIA XIII.1
Żegnaj znienawidzone miasto: wyjechała w szerokie pola2 moja Lidia na umykającym wozie. Ty, Amorze, paś już woły dla przyszłego rolnika i przygotuj mi skwapliwą ręką pług3, motyki i grabie: ja będę, schwyciwszy czepigę4, przewracać lemieszem płaty tłustej gleby i w zaoranej ziemi nasiona – nadzieję przyszłego roku zasieję, lecz w towarzystwie mojej ukochanej. W jej obecności każdy trud znieść mogę, ona mi siły odbierze, ona da mi je znowu. Byleby tylko i ona, zapomniawszy o miejskich luksusach, chciała zamieszkać wraz ze mną wśród tych pól, byleby wygnała z serca złote świątynie bogów, a także łaźnie i teatry, obsypane cylicyjskim szafranem5. Niech raczej ucieszy swe oczy nagimi lasami i ptakami, których mnóstwo po lasach śpiewa. Spojrzyj tu na rzeki, płynące wzdłuż cichych brzegów, i na trzody, rozsiadłe szeroko po cudownych miejscach6, na byki, staczające walki o śnieżnobiałą jałówkę, i na pasterza, co na wydrążonej piszczałce śpiewa swe żale. Niech ci nie będzie przykro gnać za umykającą kozicą i nawoływać psy, błądzące po górskich szczytach. Nie tak rozkoszny jest dźwięk cytry pieszczący ucho, |
STRONA 32 |
nie tak dźwięk trąby do wtóru Febowej liry7, jak jazgot sfory psów, co trafiwszy na nieomylny ślad zwierzyny, wypełnia swym ujadaniem doliny i wysokie lasy – bieży przerażona łania, zajadle psy gonią za nią, wrzawa uderza w gwiazdy i drży gęsty las. Tu niech mi będzie pisane schwytać uciekające życie, tu niech mi się przyjdzie zestarzeć, ale razem z tobą. Piękna Atalanta w górach Arkadii8 swój żywot spędziła, polując na kosmatego zwierza, a gdy wędrowała po dolinach i stromych skałach, wraz z nią szedł cierpliwy kochanek z psią sforą9. Często, gdy rozpalone słońce podwajało gwałtowny żar, miękka trawa starczała obojgu za łoże, albo gdy noc zaskoczyła ich nagle, spóźnionych, za sypialnię służyła im grota po wypłoszonych zwierzętach. Po trzykroć, czterykroć, po stokroć i więcej szczęśliwi, w sercach których płonie wzajemna miłość!10 Przy takim szczęściu, cokolwiek się stanie, jest miłe i przyjemne, tak potrafiłbym mieszkać i na kaukaskiej skale11. Z tobą ani szumu morza, ani pomruku nieba, nie bałbym się, ani ognistego gromu padającego ze szczytu. A jeśli już miałbym bać się, to o ciebie: bylebyś ty była bezpieczna, mnie niech morze, niech gniew Jowisza pochłonie! Czyż miałbym tych życie uznać za szczęśliwsze, |
STRONA 33 |
którzy chodzą okryci tyryjską prupurą12? Albo tych, których domy stoją na frygijskich kolumnach13 i w których ogromnych pałacach rosną zasadzone lasy?14 Blask to tylko zewnętrzny, co oślepia śmiertelne oczy, by wzrok nie dotarł do człowieczego wnętrza, bo gdybyś tam zajrzał, zobaczyłbyś, że może tych ludzi pożera ogromny dług i lichwiarskie pożyczki, ujrzałbyś, ile udręki jest w gromadzeniu bogactw i ile strachu przysparza ciężka szkatuła. Ja zaś, aż nadto bogaty nadzieją twej miłości, Lidio, od tej pochodni po śmierci chcę zgorzeć na popiół.
przekład: Grzegorz Franczak |
STRONA 34 |