PRZEKŁAD
Foricoenia sive epigrammatum libellus > 63. Ad Andream Duditium > strony 25 - 27
|
STRONA 25 |
|
nigdy nie odważyłbym się prosić, dzięki łaskawemu losowi zdarzyło mi się samo z siebie, Dudyczu, najlepszy z przyjaciół: oto ciebie, który przemierzyłeś taki szmat ziemi i morza, oglądam2 w tym najdalszym zakątku świata, gdzie oddycha pod lodowatym niebem3 porywacz pelazgijskiej dziewicy4. Lecz jak ów, co cierpi pragnienie wśród wody i głód wśród owoców, Tantal5 pokutujący w Orkusie, tak i ja nie mogę, chociaż jesteś tak blisko, cieszyć się twą tak bardzo drogą obecnością: bo też – o ile błahe rzeczy z ważnymi można porównać – jakby na jakiegoś Ulissesa po powrocie z dalekiego świata czekali na mnie zalotnicy6, którzy, ze wszystkich sił i ile tylko są w stanie, starają się zmarnować mój majątek7; na szczęście czuwam i jak mogę bronię się ojcowskim łukiem – wieszcz oddany Muzom8 i bardziej do pokoju przywykły. Tymczasem jednak, niech i ja w jakiejś części, zacny Dudyczu, zmierzę się z twoim dowcipem9. Gdy wieczerzaliśmy wspólnie, rzekłeś, że nie ma nas z tobą – lecz tam, gdzie byliśmy zaproszeni na dzień następny. By tę twoją niedawną zagadkę odeprzeć zagadką, posyłam ci siebie samego, lecz nie tego, którego troska i praca |
STRONA 26 |
STRONA 27 |