ELEGIA II
Tarnowski1! Ja nie będę wylewać nad tobą łez, ani opłakiwać twej śmierci żałobną pieśnią2, ponieważ żyjesz prawdziwie, uwolniony od więzienia śmiertelności i zajmujesz wspaniałe mieszkanie w niebieskim pałacu. Nie doświadczają go żadne zimy ani chmury, Lecz panuje tam wieczna światłość, nieznająca nocy. Tutaj zaś trud, troski odpędzające sen, chorowita starość, Tutaj panują choroby i pełna niepokoju obawa. Szczęśliwyś, że ominąłeś skały tego morza I w nienaruszonej łodzi dotarłeś do portu. My zaś, niepewni, dryfujemy po morzu, póki łódkę popędza sroga burza nieprzyjaznego Nota3. Ty zaś teraz pośród bohaterów, których wydały dawne wieki napawasz się niebiańską ambrozją. Pod stopami oglądasz lądy i huczące morze, i złote gwiazdy rozsiane na wysokim niebie4. Wieczna chwała, jaką zdobyłeś dzięki cnocie, |
STRONA 116 |
Lekceważy śmierć i niesie się z ust do ust pośród ludzi5. Choć bowiem mogłeś ozdobić się czynami przodków, Uznałeś, że lepiej jest jaśnieć własną sławą, Wiedząc dobrze, że dla takiego, który nie dokonał sam żadnego wybitnego czynu, chwała ojców jest hańbą. Ciebie zaś wspominają jako tego, który naśladował przykład niezwyciężonego Alcyda6, przewędrował większą część ziemi i niebezpiecznego morza. naraził się na tyle niebezpieczeństw, poniósł tyle trudów, i odważył się przejść nawet przez do cna barbarzyńskie kraje. Ani zaś żaden Eurysteusz7, ani potężny gniew macochy8, lecz jedynie umiłowanie sławy skłoniło cię do tego. Byłeś wykształcony w sztukach wojny i pokoju, Równie ochoczy w walce, co potężny radą. Nie było też potrzeby, abyś któregokolwiek z tych dwojga, tego w czym byłbyś lepszy Musiał sobie życzyć: czy to by zesłano ci pokój, czy wojnę. Podobnie jak żołnierz, wyszkolony dzięki długiej praktyce, Jednakowo wywija błyskawicowym mieczem prawą i lewą ręką, tak i ty, wiedząc, co przystoi zarówno w jednej, jak i w drugiej sytuacji, byłeś świetny zarówno w jednym, jak i w drugim czasie. Byłeś wiernym tłumaczem praw i sprawiedliwym rozjemcą, zbawienną kotwicą dla osaczonych skazańców. Jeśli radzono się ciebie w najwyższych sprawach państwa, to gdy tylko usta otwarłeś, zaraz głos twój znajdował posłuch. Nie było pewności, czyś mądrzejszy, czy bardziej wymowny: i jedno, i drugie równą ci niesie chlubę. Ty zatem, znakomity jako mąż stanu, gdy wzywały wojny, |
STRONA 117 |
byłeś również nieustraszonym żołnierzem i doświadczonym wodzem. Opiewam tu rzeczy dobrze poświadczone. Biorę na świadków wybrzeża libijskie9 i potężny oddział Maurów10 rozbity dzięki twemu dowodzeniu. Biorę na świadków rozbite twierdze z Gór Ryfejskich11, gdzie leżą tysiące zabitych Moskwicinów12. A obertyńskie pola ociekające krwią13? A uciekający w popłochu Wołosi? Któżby o tym zapomniał? Ten dzień pokazał, że w wojnie nie liczba zwycięża, lecz siła walczących i strategia wodza. Srogi wróg uzbroił dwadzieścia cztery tysiące, ty zaś miałeś ledwie szóstą część tego. Toteż za wałem po cichu przygotowujesz oddział, sącząc w wątpiące dusze dobrą nadzieję. Nieprzyjaciel atakuje, wyrzucając z dział płonące kule, przypominające ogień spadający z wielkiego pałacu Jowisza. Ty zaś nękasz spragnionego wojny [wroga] odkładaniem walki i wciąż długo zwlekasz. Ów zatem, zniecierpliwiony, polegając na liczbie żołnierzy, miał nadzieję otoczyć twój obóz. Wyprowadza oddziały, a ty, rozbiwszy szyk z prawej strony, dajesz rozkaz, by niespodziewanie skierować hufce pomiędzy rozproszonych, Młodzież rusza znienacka, a spiż Marsowy14 wydał przerażający dźwięk. Gdzie Dak15 zobaczy wdzierającego się z nagła wroga, tam też i sam zbiera swe siły. Ścierają się żwawo, tocząc krwawe boje – |
STRONA 118 |
z tej strony waleczny zastęp, z tej – liczny oddział. Gdy wróg zwołuje rozproszonych i zagęszcza oddziały, gdy przymierza się do nowej potyczki, ty z innej strony przerywasz wał. Wypada zastęp i mężnie naciera na rozproszonego nieprzyjaciela. Wkrótce dzięki męstwu twego wojska zostają przełamane wraże szyki. Nastaje ucieczka i rzeź, a ty odnosisz wielki triumf. Tak więc, za twego życia żadnego wroga, niczyich wojsk nie bała się ziemia leżąca pod północnym niebem16. Jak wytrwały Atlas17 podtrzymuje gwiaździste niebo, tak na twych barkach opierała się sprawa polska. Niebian zaś czciłeś nie językiem, lecz umysłem, trwając w dawnej wierze ojców. Za twoją sprawą czcigodna Wiara, a także Astrea18, opuszczając niebo, zaczęła znów nawiedzać znienawidzona ziemię. Taki sam byłeś pośród przeciwności, jak i w czasie pomyślnym – serce miałeś jednakie w każdej z tych sytuacji19. Za błąd poczytywałeś mierzenie bogactw złotem – wierny przyjaciel był dla ciebie wielkim skarbem. Ustawicznie wspierałeś uciśnionych swą radą i mieniem, to był właśnie odpowiedni użytek z wielkiej fortuny. Ty miałeś w nienawiści zbrodnie i zdrady, ty byłeś portem i pomyślnym wiatrem dla cnoty, azylem dla dobrych. Te właśnie rzeczy, Tarnowski, najbardziej uczyniły cię nieśmiertelnym; one wprowadzają cię pomiędzy gwiazdy, do zgromadzenia bogów. Czyż jeszcze o coś się troszczysz? Czy patrzysz na te rzesze, |
STRONA 119 |
które w tumanach kurzu celebrują twój pogrzeb20? Jest tu cała Sarmacja, a wraz z nią i młodzież teutońska21, i wszyscy, którzy piją wody głębokiego Dunaju22. Wszyscy pogrążeni w jednakiej żałobie, jęk uderza w niebo. Opłakują cię młodzieńcy, starcy i dzieci, A przede wszystkim syn23, który nie tylko wyglądem ale również cnotą i nieposzlakowanymi obyczajami przypomina ojca. Połóż tamę łzom! Nie godzi się opłakiwać szczęśliwych24, młodzieńcze, nadziejo i podporo wielkiego domu! Należy raczej opłakiwać tych, którzy szpetnie przepędziwszy życie, nie mają żadnej nadziei na lepsze życie, lecz zginęli jak pozbawione rozumu zwierzęta, pogrążeni w ciemnościach i wiekuistej nocy. Dla tych zaś, którzy żyli zgodnie z przekonaniem, iż nic nad cnotę piękniejszego nie dano z nieba człowiekowi, którzy nie miłowali podłego lenistwa ani zbytku, lecz ćwiczyli umysł w pięknych sztukach, stoi otworem brama nieba i szczęśliwe mieszkania, gdy ich duch odejdzie uwolniwszy się od ziemskiego brzemienia. Jeśli więc ktokolwiek słusznie zamieszkuje przybytek wysokiego nieba, to nikt nie dzierży ich słuszniej niż twój ojciec. Czy jest bowiem jakaś cnota, której nie kultywował? Czy ktoś był od niego znakomitszy w sztuce wojennej, w dziełach pobożności? Nie chełpił się on dawną chwałą przodków, bo prawdziwa jest tylko ta sława, którą każdy sam sobie zdobywa. Dla ojczyzny dobrowolnie ruszał naprzeciw niezliczonym nieprzyjaciołom, ponosił rany, nie lękał się śmierci. |
STRONA 120 |
Dobra fortuny uważał za płoche, narażone na liczne szkody, a jedynie dobra umysłu uważał za wieczne. Tą drogą Polluks oraz Bachus, którego czczą bogate Indie, Tą również drogą Alcydes – wędrowiec dotarł do gwiazd25. Spoczywając teraz pomiędzy nimi ów nowy współbiesiadnik bogów, Tarnowski, całym umysłem chłonie radość. O troskach nie pamięta, jak żeglarz, który wszystkie morza opłynął i wreszcie jest w porcie. Nie opłakuj go, lecz usuń z serca wszelką boleść – tak by ci rzekł i sam ojciec, gdyby to było możliwe. Wystaw mu raczej dostojny grobowiec26 z paryjskiego marmuru nad brzegiem wiślanych wód. W przyszłości wdzięczna potomność co roku będzie mogła się tam zbierać i należycie uczcić prochy. Niech wszystkie jego walki, w których dzielnie pokonał wrogów, Wyobrazi z twego polecenia marmur jaśniejący Fidiaszowym kunsztem. Ja zaś dodam pieśń27: „Ten zazdrosny kamień gniecie kości Tarnowskiego, który nie znając śmierci, mieszka w niebie”. Na grób wystarczy tyle, resztę bowiem sława, która przetrwa, opowie niezliczonym wiekom. Witaj, czcigodny prochu, i żegnaj na wieki, i niech ziemia nie będzie ci wcale ciężarem28.
tłum. Elwira Buszewicz
ELEGIA II
Łez lał nad tobą, Tarnowski, nie będę, Ni nad twym losem łkał pieśnią żałobną, Bo żyjesz, z oków śmiertelnych wyrwany, Mieszkasz w wyniosłym niebieskim pałacu. Nie ma tam nigdy zimy i chmur nie ma, Jest wieczna światłość, nocy nieznająca. Tu zaś panują: trud, troski, bezsenność, Starość, choroby, lęki, niepokoje. Szczęśliwieś minął na tym morzu skały, Port osiągnąłeś bez szwanku dla łodzi. My po tym morzu pływamy niepewnie, Póki Not w łódkę dmie wzniecając burze. Ty wśród herosów, których dawne wieki Wydały, żywisz się teraz ambrozją Z góry spoglądasz na ziemię i morze Oraz na gwiazdy rozsiane po niebie. A wieczna chwała, którąś zdobył cnotą, Z ust do ust krąży, śmierci się nie bojąc. Mogłeś się zdobić czynami swych przodków, Lecz chciałeś raczej własną kwitnąć sławą, Wiedząc, że temu, kto sam nic nie zdziałał, Powodem hańby chluba ojców będzie. Sławnyś, boś na wzór dzielnego Alcyda Tyle objechał ziem i mórz burzliwych, Tyleś ponosił trudów i ryzyka, Przez barbarzyńskie kraje jadąc śmiało. Nie gniew macochy ani Eurysteusz Tego powodem, lecz twa miłość sławy. Ty znałeś sztuki wojny i pokoju, Gotów do broni i potężny radą. Nie trzeba było, byś wojny wyglądał Albo pokoju, by większą wziąć sławę; Jak wprawny żołnierz, u którego zręcznie Prawa i lewa dłoń mieczem wywija, Ty, dzielny w jednej i drugiej potrzebie, W jednej i drugiej zarówno jaśniejesz. Wiernym tłumaczem praw, bezstronnym sędzią Byłeś, kotwicą świętą dla skazańców, W najwyższych sprawach królestwa doradcą – Gdyś usta otwarł, każdy słuchał chciwie. Nie ma pewności, czy twa mądrość większa Czy dar wymowy – równa z obu chluba. Ty, mąż w pokoju wybitny, w czas wojny Śmiałym żołnierzem, biegłym byłeś wodzem. Głoszę rzecz pewną – świadkami wybrzeża Libii i Maurów rozbite zastępy; Świadczą Ryfejskich Gór twierdze zburzone, Gdzie leży mnóstwo Moskali zabitych. A któż pominie krew na obertyńskich Polach i Daka pośpieszną ucieczkę? Dzień ten pokazał: nie liczba zwycięża, Lecz siła wojska i taktyka wodza. Dwadzieścia cztery tysiące wróg srogi Ludzi wystawił, ty szóstą część tego; Oto za wałem cicho oddział zbroisz W niepewne dusze wlewając otuchę. Wróg z dział ogniste wyrzuca pociski, Do Jowiszowych podobne piorunów, Ty zaś żądnego walki niepokoisz – Bój odkładając, wciąż przedłużasz zwłokę. Wróg niecierpliwy, dufny w wojska liczbę, Powziął nadzieję obóz twój osaczyć; Wiedzie więc hufce. Ty z prawej szyk łamiesz, I z tyłu runąć na rozbitych każesz. I już naciera młodzież z zaskoczenia, A spiż Marsowy straszny dźwięk wydaje. Widząc, że ruszył wróg niespodziewanie, Również Dak prędko siły swoje zbiera. Biją się żwawo, zaraz wrze bój krwawy – Tam oddział liczny, tu mężna gromada. Wróg ludzi zbiera, zagęszcza swe szyki, I do nowego starcia się zabiera; Ty z innej strony rwiesz wały; huf rusza, Dzielnie napada zdezorientowanych. Wkrótce twój mężny oddział wroga bije. Twój tryumf – ich jest ucieczka i klęska. Za twego życia żadne siły wraże Pod Wielkim Wozem strachu nie budziły. Jak Atlas trzymał ugwieżdżone niebo, Tak na twych barkach polskie państwo stało. Boga zaś czciłeś nie słowem, lecz sercem, Trwając przy dawnej ojców naszych wierze. Ta, dzięki tobie, znowu wraz z Astreą Niemiłą ziemię czasami odwiedza. Byłeś jednaki w szczęściu i nieszczęściu, Serce to samo w każdej miałeś doli. Złoto uznałeś za fałszywą miarę Bogactwa –skarbem był wierny przyjaciel. Tyś uciśnionych wspierał radą, mieniem, Godziwy czyniąc z dóbr wielkich użytek. Tyś prześladowca fałszu i występku Przystań dla cnoty, dobrych ludzi azyl. To cię, Tarnowski, czyni nieśmiertelnym, Wśród gwiazd umieszcza, z niebianami łączy. Dbasz jeszcze o coś? Patrzysz na te tłumy, Które wśród kurzu na twój pogrzeb idą? Cała Sarmacja, wespół młódź teutońska, I ci, co wodę pijają z Dunaju. Wszyscy w żałobie. Lament w niebo bije. Płaczą cię starcy, chłopcy i młodzieńcy. Syn przede wszystkim, podobny do ojca Nie tylko twarzą, lecz życiem bez skazy. Hamuj łzy. Płakać szczęśliwych – rzecz zdrożna, Młodzieńcze, domu wielkiego podporo; Tych płakać trzeba, którzy szpetnie żyli – Tym brak lepszego losu perspektywy. Jak bezrozumne zginęli zwierzęta, Grzęzną w ciemnościach i wieczystej nocy. Tych zaś, co ponad cnotę nie widzieli Lepszego daru od bogów dla ludzi, Nie żyli gnuśnie ni wśród zbytków szpetnych, Lecz w pięknych sztukach swój umysł ćwiczyli, Zaprasza niebios brama i dom błogi, Gdy duch się z ziemskich uwalnia ciężarów. Jeśli ktoś w niebie mieszka zasłużenie, Nikt chyba słuszniej od twojego ojca. Czyż jakaś cnota jest, której nie kształcił? Czyż ktoś z nim w boju, w pobożności zrówna? On się nie chełpił dawną przodków chwałą – Prawdziwą sławę każdy sam zdobywa. On dla ojczyzny z mnóstwem walczył wrogów, Rany otrzymał, umrzeć się nie lękał. Miał dary losu za płoche i zmienne, A tylko dobra ducha za wieczyste. Tak szedł ku gwiazdom Polluks, tak Herkules, Oraz w bogatych Indiach czczony Bachus. Pośród nich teraz siadł biesiadnik nowy, Tarnowski, wszelką czerpiąc duchem radość. Nie zna już troski, jak żeglarz, co morza W krąg przemierzywszy, wreszcie osiadł w porcie. Nie płacz więc po nim, wygnaj boleść z serca, Gdyby mógł, ojciec sam by ci tak kazał. Ty mu z paryjskich marmurów grobowiec Postaw wspaniały nad wodami Wisły; Wdzięczni potomni niech co rok tam przyjdą, Ażeby prochom hołd należny oddać. Daj wszystkie boje i wrogów zwalczonych Wyryć w kamieniu Fidiaszową sztuką, Ja pieśń dam: „Gniecie kości Tarnowskiego Ten głaz zawistny, lecz on żyje w niebie”. Na grób to starczy, resztę nieśmiertelna Sława opowie niezliczonym wiekom. Witaj i żegnaj na zawsze, o zacny Prochu, i niech ci lekką będzie ziemia.
tłum. Elwira Buszewicz |
STRONA 121 |