ELEGIA III.
Czemu mnie tak rozlicznymi zadręczasz, niecny Amorze, mękami1, i to tam, to tu miotasz mną na podobieństwo wichru? Oto dopiero co wzbierała we mnie żółć i kazałem mej pani, by szła sobie precz, i ślubowałem życie podziemnym bogom, jeśli kiedykolwiek moja stopa przestąpi raz jeszcze jej niewierne progi. Teraz, biada!, gdy wyrządzona krzywda piecze mi serce, znów jestem łagodniejszy dla mojego wroga, więc żalę się niewdzięcznym uszom i pozwalam, by udanymi łzami broniła oczywistego występku. Mnie, ktokolwiek przyjdziesz, zwiąż mnie i zakuj w kajdany, nie pozwól, by moja stopa postała za jej progiem, bym nie zaczął niewinnych bić po drodze rycerzy, szalony, i kamieniami obrzucać wszystkich przechodniów! Nie żebym nie wiedział, że popełniam zbrodnię godną kary, gwałtem atakując obywatela2, ale że nie mam już żadnej władzy nad sobą i nie potrafię zapobiec swej własnej zgubie. Wiedź swe chwalebne triumfy, wszechwładny chłopcze! Mój rozsądek runął strącony ze szczytu. Ty wszystkie ziemie, ty wody morskie ujarzmiasz, |
STRONA 45 |
przed tobą drżą cienie zmarłych i pałac Jowisza. Więc utracona przez błąd niebacznej młodości wolność moja bezpowrotnie przepadła, i życie przyjdzie mi ścierpieć pod srogim władcą, ani nie będzie mi dane uwolnić szyję od jarzma. Gdybym choć mógł zapomnieć o winie, którą uznałem, i nie musiał kochać i nienawidzić zarazem2: lecz czuję, że jestem rozdarty na dwie strony, to gniew wzbiera mi w żyłach, to znów miłość. Tak jakbym rozpięty na dziewięciu morgach ziemi pełną piersią karmił dwa drapieżne ptaki3. Jakbym głaz wiecznie toczył i wiecznie z nim spadał4, jakbym kręcił się przykuty do niezmożonego koła5. A gdy próbuję rozproszyć troski winem, zamiast od jednej, od dwóch pochodni popieleję. A gdy gnam ku nowym rozkoszom, zmieniwszy przedmiot żądzy, nocy owej nie ta sama przyświeca Cypryda6. Pójdę gdzie mnie nogi i oczy poniosą, żegnaj, wierna gromado przyjaciół. Pójdę – lecz łatwo uciec od miasta i znanych progów, któż jednak tak chyży, by uciekł przed samym sobą? Niech jednak wolno mi będzie odejść i ukryć się w lasach: miejsca te ukoją zbolałą duszę. Tu powietrze rozbrzmiewa narzekaniem ptaków, tu ziemia pyszni się okryta różnobarwnym kwieciem. Tu niezmożona psów zgraja biegnie za trwożliwym zającem |
STRONA 46 |
i sidła się zastawia na leśne dziki. Lecz biada! Żadne widowisko nie pomoże na smutek duszy, nieszczęśliwa miłość tkwi w zmartwiałym ciele7. Więc znów do miasta duch gna mnie: przebaczcie mi, lasy, bo nie cieszą mnie gaje, ni krynice, ni wiejskie pola8. Lecz i miasto mnie nie cieszy, ni życie nawet: zuchwały ów chłopiec tak mi rozum pomieszał.
przeł. Grzegorz Franczak
|
STRONA 47 |